Archiwum kwiecień 2009


kwi 17 2009 ranyzigolosko
Komentarze: 0

Między sobą mawiali, że w domu mieszka starzec, który niegdyś był sławnym bohaterem. Jedni szeptali, że brał udział w Bitwie Czarnych Łez, gdzie został przebity włócznią i wrócił ledwie żywy do domu. Inni za to sądzili, że był dowódcą w walce u Wrót Ciemności. Teraz jednak dopadła go starość i wrócił do ojczyzny. Chodziły również plotki, że zabił najwyższego kapłana Seehna, wbijając mu ostrze miecza w płuco i pozostawiając go samemu sobie w długiej agonii. Dawny bohater, niegdyś sławiony przez tłumy, teraz mieszkający samotnie w domu przy rzece.
A starzec, o którym szeptali miał na imię Wulgoo.

Szedł wąską drogą wydeptaną przez podróżujących i handlarzy. Z dwóch stron otaczały ją pola, a gdzieniegdzie rosły pojedyncze drzewa oraz kępki krzaków. Ciężka torba na ramionach ciążyła idącemu starcowi, wciąż odbijając się od bolących pleców.
Droga opadała powoli w dół i zatrzymywała się przy domu nad rzeką. Mała piętrowa chałupa, otoczona drewnianym płotem, który przetrwała nie jedną wichurę. Wulgoo - bo tak na imię miał starzec - przystanął na chwilę by odetchnąć. Przyglądał się wiosce za sobą, po której pozostały już tylko ledwo widoczne kształty. Milcząc wyruszył dalej do swojego domu.
Po wejściu do środka natychmiast zobaczył kałuże na podłodze, a tylne wejście od strony rzeki było zniszczone. Drzwi, które kiedyś pilnowały przed wejściem złodziei, teraz wyglądały jakby jednym pchnięciem zostały wyrwane z zawiasów i odrzucone w dal. Wulgoo przyjrzał sie śladom ciągnącym się od wejścia, aż do środka pokoju. Mokra ścieżka wciąż była wyraźna. Starzec udał się do jej źródła. Nawet nie zauważył kiedy pod jego stopami pojawiła się trawa, a później niewielka plaża. Wszystko wskazywało na to, że ślady pochodziły z rzeki.
Coś się wynurzyło z wody i weszło do mojego domu? Zapytał sam siebie w myślach Wulgoo. Po co? I co to było?
- Oby nie przyszło drugi raz - powiedział na głos, wpatrując się w ciemną wodę.
Mylił się. Potwór przyszedł następnego wieczora.
Wulgoo siedział na bujanym krześle, patrząc w gwiazdy. Jak z mgły powróciły do niego wspomnienia jego dawnej chwały. Przypomniał mu się ciężar zbroi i miecza, oraz krzyk wojowników rzucających się w chaos bitwy. Flagi powiewające nad głowami i wycie trąby, dodające odwagi. Świst strzał, które przebijały pancerze wroga. Dziesiątki walczących, za to, na czym im zależało i ich lęk przed najbliższym ostrzem przeciwnika. Jednak mimo tego nikt się nie wycofywał. I on sam dowodzący wojskiem. Pamiętał dokładnie jak jeden z Bahursów - pół ludzi, pół węży - przebija mu pierś włócznią. Ból przeraził mężczyznę, iż nie zauważył jak jego wróg odchodzi. Później tylko słychać było triumfalny syk węża, i na tym kończyła się historia Walecznego Wulgoo. Pozostała tylko blizna.
Starzec słysząc hałas z wnętrza, odrzucił fajkę i wyjął zza pasa sztylet. Trzymał go na wypadek powrotu "tego czegoś z rzeki". Powoli, przypominając sobie jak należy się skradać, udał się do środka. Robi o wiele więcej hałasu niż kilkanaście lat temu, winił za to starzejące sie ciało. Przykucnięty wyglądał zza obramowania drzwi w głąb pokoju. Stół leżał roztrzaskany przy ścianie, a na środku stała wielka postać rozmiaru rosłego mężczyzny. Ciemnozielona skóra potwora pokryta była glonami i wodnymi roślinami. Jego ręce kończące się ostrymi pazurami, oraz ciemne oczy rozglądające się nerwowo wokół nadawały mu złowrogą aurę. Miał ohydną twarz pozaznaczana żółtawymi bliznami, a w lewej stopie brakowało mu jednego palca
Wulgoo odruchowo ukrył się, słysząc ryk i trzask łamanej półki. Powoli do niego nadchodził odgłos zbliżającego się potwora, ohydny plask mokrej stopy, pokrytej glonami o drewnianą podłogę. Starzec z trudem schował się za szafką, i tylko kątem oka dostrzegł cień na ścianie. Siedział tak, trzymając w dłoniach sztylet i nasłuchując. Wpierw huk, a później cichy odgłos drapania. Czas wydawał się ciągnąć w nieskończoność, jednak potwór po chwili odszedł w stronę rzeki. Wulgoo wciąż lekko przykucnięty udał się za monstrum, tak by nie było go słychać. Zauważa tylko jak potwór powoli zanurza się w głębiny lodowatej wody. Księżyc odbijał swoje promienie od tafli wodnej, dając wystarczająco dużo światła, by zobaczyć po drugiej stronie rzeki ludzką postać. To kobieta w białej sukni, wpatrywała się przed siebie, wyglądając jak jak duch. Blada o ciemnych włosach, nie została zauważona wcześniej przez mężczyznę. W ręku trzymała harfę i grała na niej cicho, znaną Wulgoowi melodię. To kołysanka jego syna. Starzec wpatrywał się w postać, która po chwili rozpłynęła się w powietrzu.
Iluzja?
Wrócił do domu. Pokój w którym po raz pierwszy zobaczył potwora, był całkowicie zrujnowany. Książki walały się po ziemi, a wszystkie meble pozostały zniszczone i nie nadające się nawet do sprzedania. Wszedł do pomieszczenia obok, gdzie wcześniej ukrywał sie za biurkiem. Tutaj zobaczył otwór w ścianie wychodzący na zewnątrz. Ludzie wiedzieli, że nie posiada majątku, więc złodzieje tędy nie przejdą. Zaśmiał się lekko i ziewnął.
Dopadła go senność i powoli udał się do łóżka. Starość nie radość, pomyślał. Zasnął niemal natychmiast, a w oddali wył wilk.

O świcie udał się do wioski. Tam w karczmie znalazł najemnika. Ubrany w skórzaną zbroje, pił piwo i rozmawiał z chłopem. Przy pasie miał krótki miecz, a obok niego oparta o ścianę stała tarcza . Wyróżniał się z tłumu farmerów, pijaków i hazardzistów, którzy wrzeszczeli, powodując przy tym głupie bójki. On był spokojny i opanowany. Znał się na swojej pracy.
- Ile za pozbycie się potwora? - zapytał Wulgoo, dosiadając się do mężczyzn.
- Jakiego to? - Najemnik spojrzał z zainteresowaniem na starca, powoli odkładając na bok kufel piwa.
- Dużego. Wychodzi z rzeki, pokryty jest glonami i ma wielkie pazury. Nigdy czegoś takiego nie widział wcześniej - odparł starzec.
Najemnik nazywał się Ketos i zażądał sto osiemdziesiąt złotych monet. Wulgoo przyjął warunki.
Obaj mężczyźni czekali na stwora z rzeki. Starzec siedział na piętrze wpatrując się przez okno na stojącego przy rzece najemnika. Ten trzymał w lewej ręce szeroką, drewnianą tarczę, w drugiej natomiast krótki miecz. Czas mijał, a Wulgoo zwątpił, że potwór powróci. Jednak w środku nocy zobaczył jak stwór wychodzi z odmętów rzeki. Ohydne cielsko stworzenia ruszyło na najemnika, jakby prowadzone złością i chęcią krwi. Najemnik natychmiast powstał i podniósł tarczę. Jedna z pięści potwora opadła na nią, a walczący człowiek pod wpływem uderzenia został odepchnięty do tyłu. Odzyskując równowagę, zaatakował po łuku mieczem. Ostrze nie wbiło się w cielsko potwora, tylko zabrzęczało i pękło na kilka części. Ketos bezbronnie zasłonił sie tarczą, która przyjęła kolejny cios potwora. Tym razem mężczyzna upadł na trawę i został szybko złapany za gardło. Stwór z rzeki podniósł najemnika, tak by nie sięgał stopami ziemi i dusił go. Słychać było tylko cichy krzyk mężczyzny i kaszel. Gdy przestał sie ruszać, monstrum wrzuciło ciało do rzeki i weszło za nim do wody. Po śladach walki został tylko pęknięty miecz i tarcza.
Dobrze, że nie zapłaciłem przed pozbyciem się potwora, pomyślał Wulgoo i odszedł od okna.

Śnił mu się Awral, gdy uczony był strzelać z łuku. Miał zaledwie kilka lat, a już sam strzelał na spore odległości. W tarczy stworzonej ze zbitego siana znajdowało się kilka drewnianych strzał. Wulgoo dumnie przyglądał się synowi, a za nim stała jakaś kobieta.
"To nasze dziecko" szepnęła cicho.
Później zobaczył Awrala w małym lochu. Cały drżał, a jego twarz pokryta była krwią. Był już dorosłym wojownikiem, gdy wrzucono go w takim stanie do kanałów.
"Zeżrą go szczury" rechotał strażnik, patrząc jak chłopak próbuje wstać i uciekać. Nie mógł. Wcześniej złamano mu nogi, odcięto rękę i poprzecinano jego skórę nożem. Awral próbował się czołgać, lecz małe gryzonie powoli go otaczały. Czuły krew, ciepłą krew, która wyciekała z ciała chłopca. Krzyczał jak dziecko.

- To sen - powiedział sam do siebie Wulgoo, budząc się z koszmaru. - On zginął na polu bitwy. Zginął na polu bitwy. Na polu bitwy.
Te same kłamstwa wmawiał sobie przez tyle lat, że zapomniał jaka była prawda.

Szedł wzdłuż rzeki, a jego kij podróżny pomagał utrzymywać równowagę i zapewniał komfort podróży. Bez niego dotarł by do celu dopiero o zmierzchu. Za sobą zostawił dom, już niewidoczny, a sam przystanął przed wieżą. Jej górna część była całkowicie zrujnowana, lecz wciąż mały balkon powyżej pozwalał wyjść na powietrze. Nikt już w niej nie stacjonował, była opuszczona i zapomniana. Wulgoo popchnął drewniane drzwi i wszedł do kamiennej budowli.
Wszędzie można było dostrzec pająki i robaki, mimo że, było tu ciemno, a jedynie pojedyncze promienie słońca przebijały się do wnętrza wieży przez dziury w ścianach. Schodami wspiął się na górę, jakimś cudem one przetrwały próbę czasu. Na piętrze stał stary okrągły stół, cały pokryty grubą warstwą kurzu. Starzec dostrzegł dwa całe krzesła, tylko te wciąż nadawały się do użytku, inne leżały w częściach porozrzucane po całej sali. Usiadł na jednym z nich i wpatrywał się przed siebie.
- Nasza królowa została zabita, drodzy bracia - powiedział na głos, jak dwadzieścia lat temu. Podobny, okrągły stół pozostał mu w pamięci po tamtych chwilach, gdy był dowódcą wojska królewskiego. Wiele jeźdźców na gryfach i błękitnych smokach służyło ku jego boku, działając na każdy jego rozkaz. Podejmował też decyzje jako jeden z ośmiu, by kogoś skazać za złe uczynki. Często podnosił rękę, gdy widział złodzieja, który śmiał mu się w twarz, skazując go na więzienie. Był sędzią.
Wulgoo wyszedł na kamienny balkon, skąd widział rzekę poniżej, która ciągnęła się aż do morza. Lata temu kamienna budowla strzegła ludzi na północy, tak by żaden wrogi okręt nie przepłynął tędy nie zauważony. Między wieśniakami chodziły także legendy, że w wieży została uwięziona jakaś kobieta. Mówili, iż odnalazł ją mężczyzna, który spędził całe życie szukając jej. Ale to tylko legenda.
Robi się ciemno, pomyślał. Czas wracać do domu.

Wulgoo o poranku, po długim śnie udał się do piwnicy. Ciemne pomieszczenie było rzadko odwiedzane przez mężczyznę, teraz z pochodnią w ręku znalazł to czego szukał. Z szafki wyjął okryty jedwabiem miecz. Długi i wciąż ostry pojawił się w ręce Wulgoo, zamachnął nim lekko na próbę. Ostrze przeszło gładko w powietrzu i zatrzymało się błyskawicznie. Nie zapomniał jak obchodzić się z bronią.
Trzymając rękojeść miecza oburącz, usiadł na trawie przed rzeką.
To moja walka, pomyślał. Tylko ja mogę z nim walczyć jak równy z równym. Wiem to.
Starzec wiedział także, że po drugim zamachnięciu się nie będzie miał już całkowicie sił.
Potwór nie wyszedł z wody, ani w dzień, ani w nocy. Wulgoo przespał się na bujanym krześle, które wystawił na trawę. Wciąż oczekiwał stwora, patrząc na płynącą wodę.
Drugiego dnia prawie nic nie jadł, tylko ugryzł kawałek wędzonego sera. Potwór pojawił się dopiero w nocy. Starzec uniósł miecz i patrzył jak potwór powoli się zbliża.
To walka padliny z sępem, walka już przegrana dla jednej ze stron.
- Kim lub czym jesteś ? - zapytał mężczyzna.
Potwór ryknął i zaatakował. Ostre pazury zostały sprawnie odbite przez ostrze miecza. Wulgoo stracił równowagę i zachwiał się lekko.
- Nie jesteś nim. Awral zginął na polu bitwy! - krzyknął starzec i ciął mieczem z góry.
Potwór odskoczył na bok, a broń Wulgoo wbiła sie w ziemię. Chwilę później stwór przeciął pazurami brzuch starca. Umierając mężczyzna upadł na trawę, słysząc kołysankę graną na harfie.
- Każda wina zostanie spłacona. Nawet ta najmroczniejsza, ukryta głęboko w tobie Waleczny Wulgoo. Twój syn zginął przez ciebie, pamiętasz? - zapytał cichy kobiecy głos. - Skazany na drastyczną śmierć, za to że był niewinny. To nie on zabił królową, ty jednak podniosłeś rękę za jego skazaniem. A teraz będzie na ciebie czekał, tam po drugiej stronie. Lepiej byś miał miecz, bo nie wiem jak ciebie przyjmie.
Czuły krew, ciepłą krew, która wyciekała z ciała chłopca. Krzyczał jak dziecko.

Wulgoo umarł, a jego ciało odnaleziono dopiero po dziesięciu dniach.

 

Biało - szary marmur poznaczony był gdzieniegdzie plamami krwi. Jaskrawa czerwień doskonale wskazywała drogę temu, kto chciałby odnaleźć rannego. Niewielu jednak odważyłoby się ścigać tego, kto władał niepodzielnie połową kontynentu. Młody rycerz chciał jednak odszukać niegdyś potężnego czarnoksiężnika i pokonać go dla radości swego księcia. Ruszył więc krwawym tropem, tak jak pies myśliwski, który ściga ranne zwierzę. Na zamku nadal trwały ostatnie walki i od czasu do czasu słychać było huk towarzyszący pękającym murom, gdy czarodzieje sprzymierzeni z księciem Godrykiem, walczyli z ostatnimi sojusznikami lorda Ravina. Odgłosy cichły jednak w miarę jak rycerz szedł w głąb zamku. Na odsłoniętej twarzy, mężczyzna czuł chłód, pomyślał więc, że jego przeciwnik chciał zapewne wydostać się z twierdzy. Lord nie mógł wiedzieć, że te wysiłki zdadzą się na nic, gdyż Kruczy Dwór był otoczony z wielu stron przez ogromną armię sojuszników Godryka. W końcu młody rycerz wyszedł do niewielkiego, zamkowego ogródka intensywnie pachnącego różami w pełnym rozkwicie. W fontannie cicho szemrała woda wypływająca z dzbana nimfy do basenu wyłożonego biało – lazurowymi kafelkami. W zaroślach śpiewały słowiki żegnając mijającą noc. Mężczyzna zobaczył krwawy odcisk dłoni na białej sylwetce nimfy i poszedł w głąb ogrodu w kierunku niewielkiej altanki obrośniętej różami. Oprócz niej w ogrodzie nie było miejsca, gdzie można by się ukryć. Nadchodził świt i niebo na wschodzie delikatnie różowiało nieśmiałym rumieńcem poranka. Rycerz chwycił pewniej miecz i zaciął usta. Na tę chwilę czekał. Udowodni swoje męstwo, zawlecze pokonanego czarnoksiężnika przed oblicze księcia, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej dokona w życiu! Drobny żwir chrzęścił pod stopami mężczyzny, gdy zbliżał się do altanki.
- Mamo.
Słowa wypowiedziane płaczliwym, dziecięcym głosem było najmniej spodziewaną rzeczą. Rycerz przystanął, a potem zmarszczył brwi przypominając sobie, że ma do czynienia z magiem. Tacy jak on znali wszak wiele sztuczek, które mamiły zmysły i umysł. Gdy mężczyzna był kilka kroków od budynku, w progu altany stanęła młoda dziewczyna. Miała pospolitą, teraz brudną twarz, rozczochrane, jasne włosy, a w dłoni trzymała zakrwawiony, o wiele dla niej za ciężki, miecz. Jej szara sukienka była skromna i poplamiona miejscami krwią. Rycerz uświadomił sobie, że to jedna z kapłanek, które mieszkały na zamku. Dziewczyna rzuciła się na niego z krzykiem. Bez trudu odbił jej ciosy, wytrącił miecz z dłoni i wykręcił ręce. Pociągnął kobietę po schodach altany i pchnął na posadzkę.
- Daj jej umrzeć w spokoju! – po brudnej twarzy dziewczyny spływały łzy.
- Jej?
Dopiero po chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do półmroku, zobaczył szeroką ławę, na której ktoś leżał. Przy rannym przyklęknął mały, może pięcioletni chłopiec, a obok leżącego położono niemowlę. Chłopczyk drgnął, gdy mężczyzna podszedł bliżej, i mocniej ścisnął bladą dłoń...czarnoksiężnika. Rycerz otworzył usta ze zdumienia. Na ławie leżała bowiem młoda kobieta o rudych włosach spadających ciężkimi splotami na poplamioną krwią posadzkę. Jednak owa nieznajoma miała na sobie zbroję lorda Ravina. Kobieta miała przymknięte oczy, ale otwarła je, gdy mężczyzna się zbliżył. Chłopiec przytulił twarz do dłoni matki, jednak nie zapłakał, mimo że był przerażony. Kapłanka nadal szlochała.
- Jak cię zwą rycerzu? – zapytała z wysiłkiem rudowłosa skupiając wzrok na jego twarzy.
- Nicolas Rivin, pani.
Powtórzyła szeptem jego imię.
- Mamo – chłopiec wtulił się w bok matki, a ta jęknęła cicho.
Niemowlę spało w najlepsze kołysane oddechem kobiety.
- Czy jesteś szlachetny, sir Nicolasie? – spytała cicho. – Czy chcesz, by twą szlachetność opiewali bardowie po wsze czasy?
- Pani? – nie bardzo rozumiał. – Pani, ja... czy ty jesteś lordem Ravinem?
Zaśmiała się cicho, a chwilę później śmiech zmienił się w przeciągły jęk.
- Nigdy nie było żadnego lorda Ravina – wyjaśniła. – Mój ojciec zawsze pragnął syna, dlatego jestem, a raczej byłam lordem Ravinem. Nie odpowiedziałeś mi. Czy jesteś szlachetny, sir Nicolasie?
Patrzyła na niego w milczeniu. Nie wiedział, co ma oznaczać to pytanie. Szedł do altany z zamiarem walki, z pragnieniem mordu, a po jej pytaniu, żałował, że tu przyszedł.
- Tak, pani – powiedział w końcu. – Myślę, że jestem szlachetny. Tak mnie wychowano.
- Jako szlachetny człowiek zgodzisz się więc spełnić życzenie umierającej kobiety? Umierającej matki?
- Nie mogę ci nic obiecać, pani – stał się czujny i zdystansowany.
- Och, nie chcę cię prosić o pomszczenie mnie – machnęła lekko ręką.
- Nie zrobię nic przeciwko mojemu seniorowi.
- Wobec tego nie jesteś tak szlachetny, jak sądziłam – przymknęła oczy.
Przez chwilę panowała cisza przerywana jedynie szlochem kapłanki. Rudowłosa westchnęła ciężko i spojrzała na chłopca. Nicolas zobaczył ogromną miłość w jej oczach jaką darzyła syna.
- Przytul się do mnie, synku – poprosiła.
Rycerz zauważył, że kobieta sięgnęła po sztylet.
- Pani, cóż zamierzasz uczynić? – przeraził się.
- Nie mogę pozwolić, by twój książę ich pozabijał. Wolę sama to zrobić.
Kapłanka ponownie zaczęła zawodzić, gdy rudowłosa mocno objęła chłopca.
- Pani – Nicolas pobladł – musi być jakieś wyjście!
- Twój pan nie pozwoli im żyć. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja.
- O co chciałaś mnie prosić, pani?
- Pozwól im odejść z Sabrilą – powiedziała opuszczając dłoń ze sztyletem. – Obiecuję, że nigdy tu nie wrócą, a twój książę nawet nie dowie się o ich istnieniu.
- Zamek jest otoczony – stwierdził ponuro.
- Wiem o tym, ale zapominasz, że jestem czarnoksiężnikiem. Zostało mi jeszcze kilka czarów.
Nicolas zdziwił się, bowiem to oznaczało, że kobieta nie musiała w ogóle z nim rozmawiać i mogła uratować dzieci w każdej chwili po prostu go zabijając.
- Zabijanie wcale nie jest takie proste, jak ci się wydaje – powiedziała cicho, jakby w odpowiedzi na jego myśli.
- Niech idą, jak najprędzej – zdecydował rycerz.
Rudowłosa odłożyła sztylet i mocno objęła syna.
- Wyrośniesz na wspaniałego mężczyznę, Ratelinie. Słuchaj Sabrilii i taty. Opiekuj się siostrą i opowiedz jej kiedyś o mnie. Bądź silny, synku – ucałowała dziecko w czoło.
Wyswobodziła ramię i zerwała z szyi łańcuszek. Kapłanka podeszła do nich i położyła dłonie na ramionach chłopca.
- Będzie cię chronił – rudowłosa uśmiechnęła się do syna i dała mu wisiorek.
- Mamo – w tym momencie dziecko rozpłakało się i mocno przytuliło do matki.
Kobieta coś wyszeptała chłopcu do ucha, przeczesała palcami jego włosy i lekko popchnęła w stronę kapłanki. Ratelin otarł oczy i stanął na baczność ściskając w ręce wisiorek. Jego rozpacz zdradzało jedynie pociąganie nosem. W tym czasie rudowłosa przycisnęła do piersi niemowlę i szeptała nad głową dziewczynki.
- Bądź mądra i łagodna. Miej światło w sercu, Trynne.
W końcu podała córkę Sabrilii. Bez dzieci wyglądała na bardzo samotną i bezbronną, tak jakby cała energia i chęć życia z niej uleciała.
- Idź, Sabrilo – ponagliła kapłankę. – Będą na was czekać.
- Pani – kobieta przypadła do jej dłoni i ucałowała ją.
- Jesteś naprawdę dzielna i oddana. Bądź silną i mądrą opiekunką moich dzieci.
Sabrila przycisnęła do piersi kocyk z Trynne i chwyciła Ratelina za rękę. Ponaglana przez rudowłosą, wyszła z altanki. Chwilę później Nicolas usłyszał, jak kapłanka wypowiada jakieś słowa i ogród zalała fala światła. Rudowłosa wydawała się rycerzowi bardzo zmęczona, chora i zagubiona. Jedna łza spłynęła po jej bladym policzku.
- Ile masz lat, pani?
- Niewiele mniej, niż ty – odparła.
- Jak do tego doszło? – szepnął.
- Twój książę pogniewał się na mnie, gdy kazałam uwięzić, a potem stracić tych, którzy wymordowali stada jednorożców – najbardziej niewinnych stworzeń na świecie. Nie spodobało mu się, gdy nakazałam surowo karać tych, którzy w granicach mych ziem dopuszczą się gwałtów na istotach mieszanej krwi i tak zwanych nieludziach. Gdy potraktowałam ogniem i żelazem tych, którzy wyłapywali w lasach driady i wróżki, bądź niszczyli ich domy. Twój książę nie chciał o tym ze mną rozmawiać. Twierdził, że to ja jestem agresorem. Prawda zawsze leży pośrodku – przymknęła oczy zmęczona rozmową.
- Pani – przyklęknął przy niej.
Rudowłosa otwarła oczy i spojrzała na niego. Nie mogła mieć więcej, niż dwadzieścia kilka lat. Jej twarz była po dziecięcemu gładka i czysta, ale śmierć zabrała jej blask z zielonych oczu i odebrała kolor skórze.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić, pani? – zapytał.
- Weź mój miecz i pierścień herbowy – podała mu dłoń. – Zanieś je swojemu księciu.
Mężczyzna przyjął klejnot, a broń przypiął sobie do pasa. Rudowłosa zsunęła z palca prostą, srebrną obrączkę.
- To dla ciebie. W podzięce za twoją szlachetność. Nie jest cenny, ale będzie cię chronił. Daj go swojej żonie, gdy będzie w ciąży, a urodzi bez problemów, a potem swojemu pierworodnemu, by twój ród trwał w dostatku i potędze. A teraz idź, proszę.
- Pani – nie wstał z klęczek – dlaczego nie powiedziałaś, że...
- Że jestem z kobietą? – spytała z goryczą. – Wówczas uznano by mnie za okrutną czarownicę, a twój książę zapewne kazałby mnie otruć. Bardziej ludzkie rozwiązanie w jego mniemaniu.
- Źle go oceniasz.
- Być może. Znam go tylko od tej strony. Idź, proszę.
Nicolas wstał z klęczek. Chciał coś zrobić, coś powiedzieć, by rudowłosej było lżej umierać.
- Jak masz na imię, pani? – zapytał cicho.
- Vasera.
- Czy mam z tobą zostać, pani?
- Nie spodoba ci się moja śmierć – odparła zamykając oczy.
- Nikt nie powinien być sam w takiej chwili.
- Dobrze – zdecydowała w końcu – ale usiądź przy drzwiach. Będziesz miał tylko chwilę, by stąd uciec.
Nicolas nie zrozumiał o co może chodzić Vaserze, ale spełnił jej prośbę. Kobieta zamknęła oczy i zanuciła krótko. Przez chwilę nic się nie działo, a potem altana ożyła. Rycerz krzyknął, gdy róże oplatające budynek, wdarły się do środka i zaczęły rosnąć. Ich kolce wydłużyły się i mężczyzna przypuszczał, że stały się ostre, a być może i trujące. Kwiaty błyskawicznie pokryły dach, ścianę przy ławie, na której leżała ranna i posadzkę. Mężczyzna z przerażeniem zauważył, że żarłoczna roślina pożywiła się krwią kobiety i już zdążyła opleść nogi i ręce Vasery. Kolczaste pnącza, jak niecierpliwe palce, wcisnęły się pod zbroje i rozsadziły metal.
- Nie! – Nicolas chwycił miecz i zaczął siekać róże, ale one wdarły się już w rany Vasery i rozgościły niczym pasożyt karmiąc się ciepłą krwią.
Po białych policzkach kobiety spłynęły krwawe łzy, a chwilę później z jej ust i oczu wystrzeliły pędy czerwonych róż. Mężczyzna opuścił miecz pojmując, że rudowłosa jest martwa. Kwiaty pokryły już ją całą i zmierzały w stronę Nicolasa. Pospiesznie wyszedł.
Wstał już dzień. Jasne niebo nadal było zarumienione, tak jak dziewczyna, która wita ukochanego. Ptaki śpiewały w gałęziach krzewów, a huki dobiegające z dziedzińca już umilkły. Na liściach róż lśniły kropelki rosy, ale dla Nicolasa nadal panowała głęboka noc. Usiadł na brzegu fontanny i ukrył twarz w dłoniach. Tak odnaleźli go towarzysze i mimo, że pytali, nie dowiedzieli się niczego konkretnego poza informacją o śmierci lorda Ravina. Książę Godryk przyjął od dzielnego rycerza miecz i pierścień herbowy czarnoksiężnika.
Wiele miesięcy później, Nicolas przechadzał się po jasnym ogrodzie w nadanej mu przez władcę posiadłości i patrzył na swoją młodą żonę pielęgnującą kwiaty. Kobieta poczuła wzrok męża na sobie, odwróciła się i uśmiechnęła.
- Co cię smuci, mój drogi? – zapytała podchodząc do mężczyzny.
- Widzę wokół siebie mrok – odparł cicho.
- Może choć na chwilę go rozjaśnię – objęła go mocno. – Jestem w ciąży, Nicolasie. Miałam powiedzieć ci później, ale sam rozumiesz.
Rycerz uśmiechnął się i zdjął z palca srebrny pierścień.
- Noś go do porodu – wręczył klejnot żonie. – Jeśli urodzi się dziewczynka nazwiemy ją Vasera, dobrze?
- Dobrze, kochany – wspięła się na palce i ucałowała go.
- Muszę już jechać – niechętnie puścił kobietę. – Książę mnie wezwał.
- Do zobaczenia więc.
Nicolas pomaszerował do wyjścia z ogrodu, a ciemnowłosa elfka – jego żona – wróciła do pielęgnacji róż nucąc cicho pod nosem. Chwilę później do jej śpiewu dołączyły się driady mieszkające w ogrodowych drzewach. Rycerz tymczasem opuścił zamek. Dla niego nadal panowała noc.

 

czikirikipikopo : :